[...]Bogowie dostrzegają przyszłość, ludzie - to, co się dzieje, mędrcy zaś - to, co właśnie ma się stać.
 
Filostratos, "Żywot Apolloniusza z Tyany".
 
 
 

MICHAŁA HRISULIDISA PRZYPISY DO CZŁOWIEKA


 

     Na temat twórczości Michała Hrisulidisa wypowiadałem się wcześniej parę razy.
To twórczość wyraźna, charakterystyczna, oryginalna i rozpoznawalna. Nie sposób
jej pomylić z inną i przypisać komuś innemu. To jej walor niezaprzeczalny i powód,
dla którego warto się nad nią cały czas pochylać i szukać w niej tego, co dla niej typowe, powtarzalne, ale i wyjątkowe, i odróżniające.
     Gdy parę tygodni temu zostałem zaproszony do uczestnictwa w wydawnictwie
przygotowywanym z okazji wystawy Hrisulidisa w Galerii Miejskiej we Wrocławiu,
poważnie się zastanawiałem czy powinienem kolejny raz zabierać głos w tej sprawie,
bo chyba powiedziałem już wszystko o jego sztuce, co miałem do powiedzenia.
Ostatecznie jednak zdecydowałem się na udział w przedsięwzięciu, ale postanowiłem
zmienić dykcję i charakter wypowiedzi. Postanowiłem nie pisać jako krytyk sztuki,
bo w tej roli już się wypowiadałem i moje poglądy są znane, ale zaproponować w
miejsce szkicu krytycznego o twórczości - swój liryczny komentarz do wybranych
rysunków i obrazów Michała Hrisulidisa. Odmianę tekstu wrażeniową, poetycką -
stawiającą mnie w gronie tych, którzy chłoną obraz intuicyjnie i zmysłowo, poza
wszelką typologią i badawczym uogólnieniem. Chwytają niepowtarzalny urok i
sens jednorazowej ekspresji. To tylko indywidualny głos w dyskusji o tym,
co wystawa pokazuje. Liryczny głos widza, opisującego osobiste przeżycia,
nie aspirujący już, jak wcześniej bywało, do syntetycznego objęcia całości zjawiska.
     Zasadniczy fragment swojej wypowiedzi podzieliłem na części, których tytuły
zostały zaczerpnięte od tytułów prac autora.

WPROWADZENIE

     Zanim jednak przejdę do części zasadniczej swojej wypowiedzi, chciałbym
zwrócić uwagę na zewnętrzne cechy człowieka, który pojawia się na obrazach
i rysunkach Michała Hrisulidisa. Jego specyficzny wygląd, pozy i gesty, zatrzy-
mane najczęściej w bardzo dynamicznym ruchu – podkreślają jego aktywność,
choć często są skontrastowane, na sąsiednim obrazie, całkowitym bezruchem.
Warto to zauważyć i wysnuć następujący wniosek – pospolitość i trywialność
jest ruchoma, ale i ślepa. Świętość natomiast jest statyczna, zastygła i dumna.
Tak wyrażona dwoistość natury człowieka i jego zachowań charakteryzuje
wszystkich przedstawicieli rodzaju ludzkiego, mieszkających w twórczości Hrisulidisa. Człowiek jako taki, znajduje się zawsze w centrum obrazu. To on
jest poddawany swoistej wiwisekcji, pod piórkiem i pędzlem artysty. Nigdy nie
znika ze sceny, bo jest bezpośrednim wyrazicielem idei autora. To poprzez swoich
bohaterów kreśli Hrisulidis swój odbiór świata, oddając im głos w poszczególnych
sytuacjach egzystencjalnych. Nie utożsamia się z nimi, jedynie przedstawia ich
i daje nam pod rozwagę. Od nas domaga się i oczekuje oceny.
     Można się zastanawiać czy autor jest dumny z tego, co wokół siebie ogląda,
czy towarzyszy mu raczej poczucie niedosytu z tego, co w świecie ludzkim doznał,
a może wreszcie kwestionuje jego przejawy i lęka się zła, jakie ze sobą przynosi.
Wszystkie te pytania można postawić, gdy zamierza się rozwikłać zagadkę poja-
wiającej się w tej twórczości - osoby. Artystę interesuje bowiem najbardziej czło - wiek w zróżnicowanych postawach, w nieustających relacjach z otaczającym go światem. Pojedynczy los bohatera obrazu został tu utożsamiony z losem całej ludzkiej populacji i symbolizuje go. Człowiek wrzucony w świat, bezbronny rozbitek. Kruchy, ale opancerzony. Przeniknięty dobrem i złem. W nim i na nim skupia się wszystko, co charakterystyczne dla mocującego się ze światem człowieka, dla jego egzystencjalnego kłopotu.
     Tytułowe przypisy do człowieka, tak jak teatralne didaskalia szkicują i opisują za uważone, niezbędne, ale i niepożądane przymioty, i zachowania w trakcie odgrywa nia swej roli w teatrze życia. „Życie to nie teatr” śpiewał Edward Stachura, ale wielu 
z nas tak je traktuje. Człowiek Hrisulidisa w każdej przywoływanej przez niego sy tuacji poddawany jest swoistej próbie człowieczeństwa. Wynik tej próby znajduje  natychmiast swój plastyczny wyraz, na podstawie którego nie można się jednak   zorientować, po której stronie artysta się opowiada. Artysta nie jest bowiem sędzią. 
Jest jedynie demiurgiem, który buduje i pokazuje nam coś, co go zaniepokoiło lub
coś, co go urzekło. Wyrok pozostaje w naszych rękach i to my musimy zdecydo wać komu dać GÓW......NO, a kto ma otrzymać RÓŻĘ, jak pisał Guillaume 
Apollinaire w jednym ze swoich manifestów, w „Manifeście – Syntezie” w 1913
roku, gdy powoli rodził się dadaizm. Hrisulidis niczego nie podpowiada, ale li-
czy, że trafnie dokonamy tego wyboru sami.
     Teatralność wypowiedzi tego artysty jest widoczna jeszcze w innym planie.
To kostium, czy strój pokazywanego człowieka, które na wzór teatralny są utkane
z różnych materii i materiałów, okrywających całe ciało. Widoczne zostają jedynie
oblicza portretowanych, czyli twarze o charakterystycznym wyrazie. Ból, smutek,
zamyślenie. Rzadziej radość i rozkosz. Czasem zadziwienie lub obojętność. Widoczną często nietrwałość ludzkiej kondycji podkreślają opatrunkowe bandaże, opasujące całe ciało, jakby podtrzymujące jego wewnętrzną spójność i akcentujące nieuchronną możliwość totalnego rozpadu i destrukcji.
     Wszystko zostało pokruszone, nawet substancja naszego ciała. Ale jej potencjalny rozpad może symbolizować też rozpad i utratę moralnych wartości, które gwaranto wały w przeszłości elementarny ład i porządek etyczny. Człowiek obandażowany, to   także człowiek chory, poraniony i z bliznami. A poraniony rozbitek to osobnik, który 
stracił swą witalną siłę i wytrącono mu kompas z ręki, który wskazywał właściwy
kierunek.
     Malarstwo Hrisulidisa, jak rzadko które jest gęste w swej treści i materii, każdy
jego element wnosi coś istotnego do ostatecznej wymowy całości, a jednocześnie
pomiędzy poszczególnymi obrazami rodzi się nawiązywanie (w grupach i cyklach)
rozmowy, która w ten sposób spotęgowana, jest dużo bardziej nośna.
     Rysunek jest bardziej krystaliczny, czysty i wyrafinowany, by nie powiedzieć
finezyjny i subtelny. Malarstwo natomiast jest bardziej utkane materią i nasycone
kolorem, i całą swą aranżację odsyła do teatru, do sceny. Jedna z najbardziej zna-
nych wystaw Michała Hrisulidisa nosiła tytuł - „Scena obrazowa”. Wymienione oko liczności wyjątkowo podkreślają przestrzenność jego malarstwa. To jego cecha wi doczna i wszechobecna. Powoduje ona, że oglądający może mieć pełne poczucie  uczestnictwa. Może stać się elementem zamierzonej przez autora scenografii, jej  istotną - odczuwającą częścią. Z tej właśnie perspektywy patrzę dzisiaj na te   obrazy. 


EGZEKUCJA W SIEDMIU ODSŁONACH


1. PO DRODZE

 Domy do góry nogami, ludzie do góry nogami i do góry rękoma. Dłonie  
i stopy na podłodze. Po drodze. Każdy po swojemu zdąża ku niemu. Co ma
najlepszego, chce mu dać. Taniec wiotki, ciało smukłe, oderwana stopa w takt.
To niewiasta roztańczona pokazuje wypukłości swoich szat. Skrzypek mierzy
i zawodzi melodię serdeczną. Jedną stopę ma do przodu, a drugą poprzeczną.
Zakręceni są ponadto – z krzyża zdjęty i Arlekin, a swą gębę ma otwartą
człekożaba. Ma tej drogi do przebycia jeszcze kawał.
     Każdy musi iść do przodu, do przebycia ma wycinek. Pan rozliczy za
udany go odcinek. Tylko żaby nikt już nie zaprosi, niezależnie co wygłosi.


2. PRZEPŁYWANIE

   Jutro zabiorę cię na drugi brzeg. Jedno ramię oprzesz na piasku, drugie
zanurzysz wśród języki traw. Nasz opuszczony ogród będzie wówczas
zwiedzał dzięcioł w czerwonej czapeczce i kurtce z czarnego aksamitu.
Trzeba go gorąco przywitać! Utoczymy dla niego kieliszek lawendy, a nasz
przyjaciel wąż poczęstuje go mrówkami. Nigdy za wiele przysmaków dla
tak egzotycznych gości. Nasz ogród podejdzie do rzeki, a liście jego drzew
zakryją twoją twarz. Będziesz wyglądała jak drzewo wśród bukietu gałęzi.
     Gdy rzeką będzie przepływał rozbitek, rzucimy mu koło ratunkowe.
Jeżeli nie cofnie ręki przed wężem, to będzie mógł się również z nami
przywitać i usiądzie do naszego posiłku. Potem podzielimy ogród i rzekę
na pół. Będzie nam wtedy łatwiej zadbać o jeszcze lepsze plony i co nie jest
bez znaczenia – będziemy odtąd mniej samotni.


3. ZAUROCZENIE 

Odkąd zadzierasz głowę i patrzysz tak wysoko, czuję się bezpieczniejsza.
To tak jakbyś chciał mnie osłonić i przyjąć na siebie, spadające z nieba kaleczące anielskie pióra. Nigdy wcześniej nie spotkałam takiego rycerza, który by zamienił konia na kobietę. Ty wybrałeś mnie, jak się wybiera jabłka w sadzie. Dotykając ich krągłość i całując namiętnie ich rumiane usta.
     Teraz jesteśmy dużo wyżej od pozostałych. Powyżej traw, powyżej kwiatów
i drzew. Unosimy się ponad lasem podwójnie.
A w dole zostali sami pojedynczy, choć ich ciała splecione w gromadzie. Aż do niepoznaki.
     I dotykają nie wiedząc kogo – nieszczęśni.
     Odkąd zadzierasz głowę i patrzysz tak wysoko, czuję się bezpieczniejsza.
To tak jakbyś chciał mnie osłonić i przyjąć na siebie, spadające z nieba kaleczące anielskie pióra. Nigdy wcześniej nie spotkałam takiego rycerza, który by zamienił konia na kobietę. Ty wybrałeś mnie, jak się wybiera jabłka w sadzie. Dotykając ich krągłość i całując namiętnie ich rumiane usta.
     Teraz jesteśmy dużo wyżej od pozostałych. Powyżej traw, powyżej kwiatów
i drzew. Unosimy się ponad lasem podwójnie.
A w dole zostali sami pojedynczy, choć ich ciała splecione w gromadzie. Aż do niepoznaki.
     I dotykają nie wiedząc kogo – nieszczęśni.


4. PRZESYPYWANIE

     Dzielić się tym, czego ma się w nadmiarze nie jest trudno. I jest to w zwycza ju. Zupełnie inaczej się dzieje, gdy brakuje do podziału, a chcących jest ponad 
miarę. A bywa i tak, żeby dać jednemu, innego trzeba pozbawić.
     Gdy głowę schowamy w koronie drzew, to najwcześniej jesień odkryje naszą
twarz. Przywróci jej zakryte oblicze. A my dopiero wtedy ujrzymy prawdziwy
obraz świata. Świat obrazu dokonuje często jeszcze innych niespodzianek.
     Przesypywanie czegokolwiek pozwala kształtować wzniesienia i doliny.
Wąwozy i góry. Jest to jednak proces żmudny i czasochłonny. Dużo bardziej
efektowne jest pozostawienie krajobrazu w rękach natury. Wtedy można być
pewnym, że opadające liście staną się nawozem dla wiosennych traw.


5. ANIOŁ Z GÓRY
   
   Tak zawsze wyobrażałem sobie anioła, choć rozumiem dlaczego kobiety   dają mu męską twarz. Jednak teraz powszechny dylemat związany z płcią anioła proponuję oddalić i zostawić angelologom, a na swój użytek przyjąć   jego płeć odmienną od własnej. 
     Mój musi mieć dwie krągłe piersi i kibić wciętą jak Marylin Monroe.
Być czuły jak licznik Geigera i odważny jak rycerze św. Floriana. Mieć mą drość sowy i oczy niebieskie jak ocean. Może spoglądać na mnie z góry, ale 
wzrokiem omijać pozostałych. Nitkę Ariadny, jak lasso, przerzucić w dolinę,   bym mógł się po niej wspiąć, gdy zapragnę, do góry. I najlepiej, gdyby nigdy  nie tracił mnie z oczu i nie strącił jeszcze niżej, do piekła Dantego. 

             Aniele Boży,stróżu mój
             Ty zawsze przy  mnie stój.
             Rano, wieczór, we dnie, w nocy
             Bądź mi zawsze ku pomocy.
                                                       
                                                             Amen


6. NIESIENIE KRZYŻA II

    Jest dużo mniej dosłowne, zasłonięte wstążeczkami. I z torsem rozpiętym
na pasmanteryjnej scenografii. Mężczyzna wcale nie przypominający Chrystusa
napina się pod ciężarem napierających płócien. Wrzeciono losu wysyła impulsy
odruchowo, ale właściwy adresat boi się podać rękę. Bo krwawiące są symbole
liturgiczne. A ślady złożonej ofiary przypominają o przeznaczeniu. Drewniany
krucyfiks ginie przesłonięty połamanym ciałem bohatera. Jego szczątkami opierają cymi się ukrzyżowaniu. 
     Brak lekkości widocznej powszechnie budzi podejrzenie. Strzelistość i stos
ofiarny to właściwe skojarzenie. Symboliczność odsyła dosłowność poza kadr
filmowy. Ale cała semantyczna przestrzeń krzyczy o bestialskim zabójstwie.
Ciało znika we wnętrzu tajemniczego narzędzia tortur.
     Sentencja wyroku, późniejsza od zdarzenia, mówi tylko o ustaniu akcji serca.


7. AUTOPORTRET

     Autoportret, jako portret samego siebie, powinien być wierną kopią autora.
To stwierdzenie jest jednak prawdziwe jedynie w przypadku malarstwa reali-
stycznego. Gdzie tak, tak znaczy tak, a nie, nie znaczy nie! Wszystkie inne nurty
artystyczne mają swoją, nierzadko, daleko odbiegającą od realizmu gramatykę.
     Najczęściej wizerunek autora przypomina bohaterów jego malarstwa. Zawie ra te same formalne zniekształcenia, wykorzystuje tę samą paletę barw. Ma podo bny, charakterystyczny wyraz twarzy i zastyga w tych samych ruchach i gestach. 
     Zupełnie inaczej się dzieje, gdy autoportret zostaje ograniczony do twarzy
i fragmentu popiersia. Wówczas twarz zyskuje indywidualizację i uwypukla rze czywiste rysy autora. Rysy różne od postaci mieszkających w jego obrazach, 
bardziej wyraziste. Twarz staje się świadectwem przeżyć wewnętrznych. Widać
na niej ślady życiowych przejść, jak na dobrej kartografii.
     Odzienie torsu już tak bardzo się nie wyróżnia, bohater autoportretu ma takie
szaty jak pozostali. Zgrzebne i postrzępione, połączone powiewającymi wstążkami.
Jakby chciał powiedzieć - „Jestem jednym z was”.


                                                    Wojciech Śmigielski, październik 2018, Droniki

  1. pl
  2. en

MICHAŁ HRISULIDIS

RYSUNEK | MALARSTWO | SCENOGRAFIA